piątek, 18 września 2015

Trochę tego, trochę tamtego ;)

Zacznę od czegoś dla urody :)
Mam teraz dużo czasu dla siebie, niestety nie pracuję i siedzę w domu.
W pewnym momencie ma się dosyć oglądania telewizji i sprzątania :)
Zaczęłam więc oglądać filmiki o paznokciach, o makijażach i o włosach.
Włosy farbuję od wielu, wielu lat, ale w zeszły roku wpładłam na genialny pomysł. Kupiłam utleniacz do pasemek i wio! Gdy mnie fryzjerka zobaczyła, myślałam, że padnie. Włosy były w strasznym stanie i nie wiadomo było co zrobić.Zaczęła mi robić kąpiele rozjaśniające, by chociaż trochę wyrównać (bo część włosów miałam ciemno brązowe)...Włosy były przycinane, były jak słoma. Ostatnio jak poszłam zrobić odrosty, fryzjerka sama stwierdziła,że mam MEGA szczęście. Włosy już dawno temu powinny mi wypaść albo zrobić się zielone. Część włosów prawie w ogóle nie przyjmuje farby...Pewnego dnia podsunęła mi pod nos pewną maskę do włosów. Powiedziała,że to może chociaż trochę pomoże. Spróbowałam ... Rewelacja!! Maska jest firmy Kallos Cosmetics. Jest to maska z ekstraktem proteiny mlecznej, którą się nakłada po umyciu i wysuszeniu ręcznikiem na włosy.
Wystarczy 5 min i spłukanie. Włosy są cudownie miękkie, delikatne i nie ma problemów z rozczesywaniem. Ostatnio mały słoiczek starczył mi na kilka ładnych miesięcy, a włosy w tym czasie niesamowicie odżyły. Teraz fryzjerka załatwiła mi cały litr! Starczy mi pewnie na długi ,długi czas :)
Próbowałam wiele "super" odżywek, które ratują włosy. Jakieś maski na włosy super drogich firm. Koszmar! Dużo pieniędzy wydałam na różne odżywki, maski czy olejki na włosy. Wszystkie te rzeczy pochodziły od firm, które namiętnie się reklamują jako te najlepsze. Niestety, nie tędy droga...Czasem wystarczy posłuchać kogoś, kto się zna na tych rzeczach :)
I publicznie przyrzekam , że już nigdy więcej, nie będę sobie rozjaśniała włosów w domu!

 
Teraz coś o nas :)
Od jakiegoś roku marudziłam Mateuszowi, że nie mamy żadnych zdjęć do ramki. Co chwila się umawialiśmy ,że to właśnie dzisiaj/ jutro usiądziemy i coś wybierzemy. Jakiś czas temu robiłam porządek na dysku. Postanowiłam w tedy,że koniec. Tak dłużej nie może być. Sama wybrałam zdjęcia, jedne bardziej a drugie mniej korzystne, ale wybrałam :) Pokazałam Mateuszowi, celem akceptacji mojego wyboru. Wszystkie mu się podobały. Pojechałam wczoraj do fotografa je wywołać.Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam u fotografa wywołać jakieś zdjęcia. Już rzadko kto to robi, tak mi się wydaje...W dobie internetu, portali społecznościowych typu instagram i facebook,telefonów komórkowych, które są prawie tak dobre jak lustrzanka, chyba nikt z nas nie zagląda już tak często do fotografa jak i do albumu.Ja szczerze się przyznaję,że uwielbiam wywołane zdjęcia, ale niestety nie pamiętam kiedy ostatni raz zaglądałam do albumu. Ostatni album , który miałam i wkładałam do niego wywołane zdjęcia ma co najmniej 8 lat...No dobra, byłam na studium fotograficznym i też musiałam wywoływać zdjęcia, ale to nie było to. Teraz wszystkie swoje zdjęcia mam na dysku.Ten dysk może się kiedyś zepsuć ....A w tedy stracę wszystko, wszystkie lepsze i gorsze zdjęcia. Ale kiedy będę starsza , chciałabym pokazać swoje zdjęcia moim dzieciom,wnukom..Czas chyba nakupić albumy i coś w nie włożyć. Póki co, cieszę się z tego, że mam choć parę zdjęć w ramce :)

Jeśli chodzi o kwestię ślubu... Od kilku dni szukałam pomysłu na prezent dla rodziców, na podziękowanie podczas ślubu. Filmiki, zdjęcia, prezentacje i tradycyjnie wina, kwiaty...Myślałam o tym, by rodzice mieli ten prezent o nas na stałe.By zawsze mogli wziąć to do ręki.I wpadłam na genialny pomysł :) Znalazłam świetną stronkę internetową slubnezakupy.pl. Tam znalazłam coś takiego jak "Księga Wspomnień". Genialne, proste i świetnie wykonane. Coś na kształt albumu ;)
Trzeba teraz tylko poszukać zdjęć jak byliśmy mali i zacząć działać :)
  
Jest 12:00, czas się zebrać i coś zrobić w domu :)
Pozdrawiam, całuję i ściskam,
J <3

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz